czwartek, 19 maja 2011

Kropiatka zielononóżka

Zupełnie nic nie zapowiadało, iż dzień spędzany przez nas w rozległym turzycowisku w obrębie zdziczałych ostępów Zbiornika Siemianówka, położonego tuż przy granicy z Białorusią, zakończy się dla nas pomyślnie. Czarne chmury jęły szerokim łukiem okrążać bagna pod Cisówką. Z oddali, przez długich kilka godzin dochodziły do nas nieśmiałe pomruki wiosennej burzy. Usilnie poszukiwane, rokrocznie tu przecież gniazdujące zielonki (Porzana parva), na które najbardziej dziś liczyliśmy, najwyraźniej jeszcze nie doleciały, skoro nie dało się ich usłyszeć nawet po naszych symulacjach głosowych. A przecież one uwielbiają taką duszną aurę tuż przed burzą... Penetracja (z resztą całkiem na bosaka:) rejonu niedalekich "Krowich Wysp" przeprowadzona w tym samym czasie przez naszego niezmordowanego kompana - Sławka "Dzika" Niedźwieckiego nie przyniosła również obserwacji wyczekiwanych tu świergotków rdzawogardłych (Anthus cervinus). Jednak jest dopiero koniec kwietnia. One mają jeszcze kilka dni czasu, by się tu pojawić w drodze na tundrowe lęgowiska. Nie udaje się usłyszeć nawet "zawsze w kwietniu" tu przecież obecnej pliszki cytrynowej (Motacilla citrinella). Ten rok wyraźnie zatrzymał czas nad Siemianówką.
Turzycowisko z rzadka oblatuje jedynie terytorialny samotnik (Tringa ochropus), a na skraju zalanej łąki i mocno podmokniętych zarośli donośnie koncertują rzekotki drzewne (Hyla arborea). Wśród krzewów wierzb szarych uwijają się pojedyncze remizy (Remiz pendulinus), potrzosy (Emberiza schoeniclus) i nieliczne ptaki kilku innych pospolitych gatunków.
Burza jest już coraz bliżej, deszcz wisi w powietrzu ...i nagle nad turzycowiskiem rozlega się bardzo optymistycznie charakterystyczne pogwizdywanie kropiatki (Porzana porzana). To bliska kuzynka zielonki, równie interesująca i chyba jeszcze bardziej fotogeniczna od swojej krewniaczki. Niestety równie skryta i niedościgniona. Całe jej życie przebiega przecież w gąszczu szuwarów i zalanej łąki.
Tego niezwykłego pod każdym względem, przy tym bardzo urodziwego ptaszka, wielkości drozda, lokalizujemy dość szybko, lecz pierwsze zdjęcia powstają, choć jeszcze tego samego dnia, to jednak po wielu godzinach obserwacji, już po ciężkiej burzy i długim, ulewnym deszczu. Wykonanie kilku atrakcyjnych dla nas ujęć tego trudnego gatunku staje się nagrodą za nasz upór i wielogodzinne obserwacje prowadzone na przestrzeni paru dni w bezpośredniej bliskości rewiru tego chruściela. Na domiar wszystkiego, skraj rewiru okazuje się nieomal tak atrakcyjny, jak sama kropiatka. Oto zielone, wysokie, wręcz głowiaste kępy turzyc stoją skąpane w "pięknym" rudym błocie ociekającym po deszczu i odpływającej z turzycowiska wodzie, tworząc istny labirynt i sieć korytarzy, którymi raz po raz przemyka nasza bohaterka...

2 komentarze:

  1. Piękna opowieść, cudne zdjęcia, nagrodzony trud i cierpliwość. Odrobina wyobraźni i tak jakbym tam była :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. To właśnie dla takich osób jak Ty Anno zdobywamy się na nasze refleksje, opowieści i zdjęcia. Dziękujemy.

    OdpowiedzUsuń